//Opis lokacji zrewidowany, poprawiony i uzupełniony przez Infiego.
Zbudowany w 331EF dworek szlachecki będący od niedawna własnością pana Krerala z rodu Samerila. Choć to nie przedstawiciele jego rodu zbudowali i piastowali to miejsce przez większość poprzedniego stulecia, to właśnie on był obecnie niepodzielnym władcą zarówno jego jak i przyległej wsi, Zakola. Prawo to zyskał w roku 405EF, zaraz po barbarzyńskiej napaści ludów Północy na Wolenvain, kiedy to oryginalni właściciele dworu, lokalni przedstawiciele rodu Reifana, zostali zamordowani, rozpierzchli się bądź zaginęli. Pozostali członkowie tejże rodziny zdecydowali się przy porozumieniu z suzerenem wygasłej linii na oddanie mu swej ziemi za odszkodowaniem. Król Dariusz I, o którym mowa, nadał następnie ziemie odpłatnie właśnie panu Kreralowi.
Szybko okazało się, że mimo reprezentowania sobą raczej niezbyt poważanej, szlacheckiej klasy średniej, człek ten szczęśliwie, choć czasem nieco rozrzutnie, zarządzał swoim majątkiem. Nie musiał martwić się o to, że zabraknie mu funduszy, a jego pozycji nie zachwiało nawet oblężenie Wolenvain przez wojska Wielkiego Imperium Agstusu w roku 410EF. Mówi się, że ceną za pozostawienie jego majątku w spokoju była ugoda z dowództwem najeźdźczej armii, wedle której to ugody pan Kreral dobrowolnie oddał większość posiadanych przez siebie zasobów pożywienia na rzecz przetaczających się przez jego ziemie oddziałów. Ile było w tym prawdy – nie wiadomo, jednak faktem było, że jego dworek nadal stał i miał się całkiem dobrze.
Od położonej jakieś dwie minuty drogi stąd wsi domostwo szlacheckie oraz przyległe doń budynki odgradzał wysoki na siedem stóp częstokół chroniący go przed napaścią. Oczywiście w przypadku walnej bitwy palisada nijak by się nie sprawdziła, niemniej w obecnym kształcie chroniła prywatność pana domu oraz jego rodziny nad wyraz dobrze, nie pozwalając niezadowolonym czasem chłopom na choćby pomyślenie o zdradzie. Drugą jej funkcją było odstraszanie podobnie jak i pan Kreral średniozamożnych sąsiadów, którzy, nie daj Lorven, mogliby jeszcze okazać się chciwi, zazdrośni lub zwyczajnie poirytowani nieprzerwanie dobrą pozycją rodu Samerila.
Za palisadą widać przede wszystkim główny budynek – piętrowe, wysokie na około dziewiętnaście stóp, zbudowane na planie prostokąta o wymiarach dwadzieścia na dwadzieścia pięć stóp, drewniane domostwo. Co ciekawe, pokryto je od zewnątrz dodatkowo poszarzałym już tynkiem, jakby kiedyś władcy tego miejsca umyśliło się podnieść własny status przez zastosowanie niestandardowych rozwiązań architektonicznych. Szczęściem z tego karkołomnego pomysłu zrezygnowano dość szybko, dzięki czemu pozostałe, wyraźnie mniejsze budynki w liczbie dwóch uchowały swoje naturalne, surowe piękno.
Do domostwa wiodła równa, wysypana drobnymi kamieniami ścieżka, a on sam wydawał się być niemal idealnie symetryczny. Wrażenie to burzył znajdujący się nieco po prawej stronie komin, a potęgowało rozstawienie wyposażonych w parapety okien – równe, po dwa na każdą ze ścian (z wyłączeniem tylnej). Wyglądało na to, że budowniczy tego miejsca nie chcieli uchodzić za gorszych od swych pobratymców, wstawiwszy w nie prawdziwe, szklane okiennice, rzecz dla prostaczków zwyczajowo niedostępną. Wszystko to mogło imponować, szczególnie osobom o podobnej, jak pan Kreral, zamożności.
Przed samym wejściem do domostwa należało najpierw przekroczyć altanę, kolejny ślad szczęśliwszych czasów. W jej przyjemnym cieniu ustawiono sporą, kamienną ławę, na której wielu marzyło przysiąść z dzbanem dobrego wina. Ogólnie wiadomym było, że pan domu upodobał sobie altanę na miejsce wieczornego wypoczynku. Porastające tę wspartą na dwóch belkach winorośle przybudówkę nie owocowały obficie, ale odpowiednio przycięte i wyeksponowane zdecydowanie cieszyły oko. Odsłaniały jedynie zawieszoną nad wejściem do altany, dumną, bardzo starą tarczę herbową przedstawiającą czarnego, stającego dęba rumaka na ciemnoczerwonym polu. Legenda głosiła, że założyciel rodziny, sam Simaril, posługiwał się nią podczas Wojny o Autonomię, w pierwszym wieku Ery Feniksa.
Po przejściu przez altankę oraz dębowe, dwuskrzydłowe drzwi oczom odwiedzającego ukazywało się dłuższe niż szersze pomieszczenie stanowiące salę biesiadną dworku. U jej końca można było dostrzec wiele drzwi prowadzących do kolejnych pomieszczeń oraz na górę, do prywatnych komnat domowników. W centrum sali znajdowały się trzy mocne, dębowe stoły ułożone w kształt podkowy. Ławy ustawione po ich zewnętrznej stronie mogły pomieścić ponad dwadzieścia osób, a ława centralna, z wydzielonymi dla możnych siedziskami zajmowana była zwyczajowo przez Krerala i jego rodzinę. Centralne posiadało nawet podłokietniki, co dodatkowo, wraz z jego wysokością, podkreślało pozycję gospodarza.
Podłoga była w tym miejscu starannie wyłożona deskami. Na ścianie pomieszczenia, za krzesłem pana domu dostrzec można było wielką, bo mającą półtora metra wysokości, haftowaną na gobelinie tarczę z pełnym herbem rodu Simarila. W jego ciemnoczerwonym polu znajdował się stojący, czarny rumak, nad nim zamknięty hełm garnkowy skierowany wizjerem do obserwatora. W klejnocie herbu widniała czarna, upstrzona na końcu czerwienią lanca, a wokół niego wyhaftowano jeszcze czarno-czerwone labry. Całość podtrzymywana była, zgodnie z oczekiwaniami, przez złotego lwa i takiegoż gryfa, bestie patronujące Autonomii Wolenvain. Gobelin wykonany został z pietyzmem i uwagą, niewątpliwie stanowiąc chlubę rodu.
Powracając jednak na podwórzec – na prawo od domu, w odległości kilkunastu metrów i niemal już przy samej palisadzie stała stajnia. Nie należała do najmniejszych, mogła bowiem w komfortowych warunkach pomieścić do dziesięciu koni. Zwykle było ich tutaj nie mniej, niż osiem – wszak zarówno pan domu, jego starsi synowie jak i co zamożniejsi pachołkowie musieli posiadać własne wierzchowce, najlepiej po kilka.
Pan Kreral słynął ze swej lubości do drobiu, który lubił co piąty dzień widzieć na swoim porannym talerzu. Z tego też powodu po jego wprowadzeniu się wybudowano przy stajni mały, uzupełniany co jakiś czas kurnik. Płotek go okalający był jednak nieco zbyt niski, aby zatrzymać niektóre co odważniejsze kwoki, którym mimo podciętych skrzydeł udawało się co jakiś czas uciec. Pan domu niezwykle cięty był na plączące mu się pod nogami kurczaki, srogo strofując służbę za zaniedbania na tym polu. Co ciekawe, biedne nieloty zdawały się go bać, jakby instynktownie wyczuwały, kto stanowi w tym miejscu władzę. Nie zniechęcało ich to jednak przed podejmowanymi co jakiś czas próbami wyrwania się z niewoli.
Ostatnią budowlą znajdującą się w dworku był wysoki na dwanaście stóp budynek służący za spichlerz i magazyn. Można tam było znaleźć nieco dzbanów z oliwą, dość sporo paszy dla zwierząt, trochę zapasów żywności oraz kilka oddzielonych cienką ścianką pomieszczeń dla służby zajmującej się zwierzętami i starszego, zaufanego sługi, któremu powierzono pieczę nad wszystkim, co znajdowało się w środku. Spichlerz, jak można było się spodziewać, był pilnowany – podobnie jak brama palisady – przez dwóch zbrojnych.
Cały dwór był dość duży, aby pomieścić kilkadziesiąt osób, jednak na stałe mieszkało w nim kilkanaście. Mieszkał w nim pan Kreral z żoną, dwiema córami na wydaniu i trzema synami, z których najmłodszy nie miał jeszcze sześciu lat, a najstarszy powyżej piętnastu. Mówiąc o nich nie sposób było nie rzec o ich bogobojności i poszanowania dla tradycji, co wyraźnie zjednywało im posłuch wśród poddanych. Cała rodzina udawała się często na ceremonie odprawiane w wolenvaińskiej Świątyni Światła, stroniąc od powstających jak grzyby po deszczu sekt i heretyckich nauk. W życiu publicznym ród Samerila uchodził za zgrany, silny wewnętrznie i stroniący od kłótni. Ile było w tym polityki, a ile faktycznej miłości, trudno było powiedzieć, jednak Kreral oficjalnie kochał swoją żonę i dzieci, dobrze kształcąc swego następcę, siedemnastoletniego Rosingela oraz szukając odpowiedniej partii dla swoich dorastających córek, jedenasto– i dwunastoletniej Meoi oraz Naszji. Kłopotów dostarcza mu jedynie średni syn, Bahdert, niezdrowo, jak się mówiło, zainteresowany alchemią i gusłami. Powszechnie uważało się jednak, że ten etap w jego młodym życiu jest jedynie przejściowy, miał bowiem Bahdert dopiero dwanaście lat. Najmłodszy syn, Agnoak, miał wiosen pięć i niezbyt interesowało go cokolwiek poza machaniem drewnianym mieczykiem.
Domowników otaczało kilku sługów zajmujących się domem, dwóch parobków zajmujących się zwierzętami, paru zbrojnych na usługach pana domu oraz osobisty doradca rodu Samerila, człek dość tajemniczy i rzadko widywany, o którym mówiło się, że potrafi wyczyniać istne cuda w kuchni, o ile ma na to ochotę. Sceptycy powiadali, że czyni także cuda w alkowie małżonki Krerala, Liry, że brata się z typkami spod ciemnej gwiazdy i jest czarownikiem prosto ze stanowiącej temat tabu Rebelii, ale były to zwyczajowe plotki otaczające każdego stroniącego od ludu jegomościa.