Chociaż zamek ten nie był najstarszym w Autonomii Wolenvain, to nie działało to na jego niekorzyść. Zastosowane nowinki technologiczne sprawiły, że pomimo niewielkich rozmiarów cieszył się opinią bezpiecznej twierdzy. Zamieszkujący go potomkowie Jawrema byli pierwszymi mieszkańcami tej struktury, albowiem właśnie ten ród, zaledwie kilka pokoleń wcześniej, ukończył budowę tego miejsca. Świadczyły o tym zresztą wszechobecne symbole – dość nietypowe zresztą. Herb rodu Jawrema nosił nazwę "Katowskiej Dłoni", zaś ukazywał białą, zaciśniętą w pięść rękę, która trzymała koniec szubienicznego sznura. Skąd taki symbol?
Mówiło się, że przodkowie barona Morkwira – on to stanowił głowę rodu – wywodzili się z rodziny katowskiej, która była dawno temu na usługach rodziny królewskiej, jeszcze za czasów rządów potomka Wolena. Nie było to może najszlachetniejsze zajęcie, jednak nikt autorytetu Morkwira na tych ziemiach nie podważał, zwłaszcza że historie o jego przodku urosły już właściwie raczej do miana legend, czy mitów. Trzeba było zresztą przyznać, że Jawremowie, choć mówiło się iż sprawiedliwie i szlachetnie, to rządzili twardą ręką.
Insmet, albowiem taką nazwę nosił ów zamek, znajdował się na wychodzącym w jezioro Iqua cyplu. Zamek znajdował się na szczycie ciągle podmywanych przez wody jeziora klifów, przez co znajdował się na dużej wysokości. Gwarantowało mu to spore bezpieczeństwo, które dodatkowo potęgowała otaczająca go fosa. Bezpieczeństwo, które ostatnimi czasy znacznie zwiększało komfort psychiczny mieszkańców Insmetu.
Ziemie Jawrema graniczyły bowiem z terenami szlachty, której ziemie wchodziły już w obręb prwincji stołecznej. Jakkolwiek do 405 roku Ery Feniksa nikt nie pomyślałby nawet, że Morkwir i jego poddani obawiać się będą najazdu krajanów, tak obecna sytuacja była na tyle napięta, że nie podobna było poddawać tę opinię w wątpliwość. Pogląd, jakoby wzajemna nieufność umarła, sam sczezł zaraz po tragicznych wydarzeniach, jakich doświadczyła stolica Autonomii w ostatniej dekadzie. Prawdą było, że stulecia wzajemnej ostrożności w kontaktach gospodarczo–politycznych nie rokowały najlepszej przyszłości, jednak w ostatnich latach ostrożność ta wybuchła do rozmiarów, które staczały Autonomię na krawędź wojny domowej.
Szczęściem Insmet był potężną twierdzą koncentryczną, składającą sie z murów wewnętrznych i zewnętrznych.
Z tych pierwszych, wysokich na całe trzydzieści stóp, można było dostrzec ciągnące się po horyzont jezioro Iqua, zaś w wyjątkowo pogodne dni, na południowym zachodzie majaczyły wieże Dunriku. Ziemie Jawrema obejmowały znajdujący się w pobliżu Derinu cypel i były niewielkie jak na kogoś o statusie barona. Trudno jednak było poznać powód takiej kolei rzeczy, albowiem nikt o tym nie wspominał i wszyscy traktowali tę rzecz, jakby była najnormalniejsza w świecie. Jedynie urzędnicy Derinu na wspomnienie tego faktu uśmiechali się szyderczo.
Wewnętrzny zamek miał kształt sześciokąta, który był niemalże foremny. Starania budowniczych aby zachować symetrię były nietrudne do zauważenia, a ich wysiłki odniosły wymierny skutek. Na załamaniach muru, w regularnych odstępach znajdowały się wysokie baszty, które dodatkowo wyposażone były w drewniane dachy. Wszystkie były tej samej wysokości, górowały ponad murami dobre dziesięć stóp. Pomiędzy nimi, również starannie wybudowane w równych odstępach, obecne były niższe, tym razem już niekryte baszty.
Zaraz za bramą znajdował się dość obszerny dziedziniec, który otoczony był przyklejonymi do murów zabudowaniami. Mieściła się tam stajnia, niewielka kaplica poświęcona Lorven Protektorce Dusz, magazyny i tym podobne. Donżon wyposażony w skierowane na wszystkie strony okna górował ponad wszystkimi innymi budowlami zamku, niczym wbity w zwłoki miecz. Ta mieszkalna budowla stanowiła jednocześnie ostatni bastion obrony w wypadku zajęcia zamku przez nacierające siły.
Od donżonu, stanowącego jedną bryłę z przeciwległym do wrót murem, dodatkowo odcinał go jeszcze mający dziesięć stóp wysokości i trzy szerokości blankowany mur z z metalową kratą, który miał zapewne stanowić dodatkowe zabezpieczenie. Przeszkoda ta dawała obrońcom kilka cennych sekund na przegrupowanie szeregów i przewagę w walce z przedzierającymi się na drugą stronę napastnikami.
Zewnętrzne mury były niewiele niższe od wewnętrznych, stanowiąc właściwie ich dłuższą kopię. Również zbudowane na planie sześciokąta, były wyposażone w ten sam układ baszt. Istotną róznicę natomiast stanowiła szeroka na jakieś piętnaście stóp, a głęboka na dziesięć, otaczająca całe zewnętrzne mury fosa. Porozrzucane za zewnętrznymi murami znajdowały się stajnie, budynki mieszkalne i wszelkiego rodzaju budowle, które mogły być potrzebne żyjącym w nim ludziom. Oprócz tego znajdowała się tam też dość duża kaplica poświęcona Lorven, w której na stałe rezydowało kilku kapłanów. Zaraz za skierowanymi w stronę traktu wrotami był obszerny dziedziniec, na którym zasadzono kilka brzóz, oraz postawiono szubienicę. Czy miała być ona swego rodzaju pomnikiem dla założyciela rodu, czy też stała tam w celu czysto praktycznym? O tym przyjezdni musieli przekonać się sami.
Zamek był raczej mocno ściśnięty i nie sprawiał tym samym tak wielkiego wrażenie jak budowle pokroju Dunriku, które samą swoją monumentalnością wprawiały przyjezdnych w osłupienie. Insmet jednak dla obserwatora nie pozostawiał wątpliwości – nie był łatwy do zdobycia, a bronić mógł się długo. Co oczywiście czyniło go pożądanym zamkiem.
MG:
Sadrigal wraz z grupą zbrojnych przejechał przez bramy zewnętrznych murów po dłużącej się podróży. Słońce chowało się już za horyzontem, gdy znaleźli się w obrębie twierdzy. Pod koniec ich wędrówki Dawimir przycichł znacznie i stał się dużo mniej gadatliwy, powody takiego zachowania pozostawały dla szlachcica nieodgadnione. Czyżby jednak ostra odpowiedź Trzpienia uraziła w jakiś sposób zbrojnego? Wydawało się to możliwe, biorąc pod uwagę jak łatwo przyszło mu spoufalanie się ze szlachcicem.
Konni nie zatrzymując się ruszyli dalej, w stronę wewnętrznych murów. Dopiero za nimi pojawili się pachołkowie, którzy odebrali od nich konie, aby zaprowadzić je do stajni. Przy Sadrigalu błyskawicznie pojawił się młody chłopak, który – jak poinformował go Dawimir – miał pomóc mu w zabraniu wszystkiego, co szlachcic chce zanieść do przygotowanego dlań kufra, oraz wskazać jego lokalizację. Zaraz po tym jak zsiadł z konia do mężczyzny zbliżył się ktoś jeszcze – sam właściciel zamku. A przynajmniej tak mógł stwierdzić po zachowaniu obecnych wokół osób i jego wyglądzie. Morkwir okazał się dość krępym mężczyzną, o krótkiej, gęstej brodzie i ciemnych, przeplecionych miejscami siwizną włosach. Należał do osób, które szlachetnie się starzały, nabierając nadających powagi rysów i zachowując czujne spojrzenie. Otaczającą go aurę wzmagało wykonane z drogich materiałów, jednak nieszczególnie wymyślne odzienie. Raczej mało wylewnie powitał Sadrigala, a ten szybko mógł ocenić, że Morkwir prawdpodobnie właśnie taki był w kontaktach – raczej flegmatyczny, nie uzewnętrzniając przesadnie swoich emocji i odczuć.
– Cieszę się, że przyjeliście, panie, moje zaproszenie. Odświeżcie się i rozgośćcie, niebawem rozpoczniemy ucztę. Poinstruowałem służbę, żeby dostarczyła wam wszystko co będzie potrzebne – po krótkiej, zdawkowanej rozmowie Sadrigal udał się za służącym. Ród Jawrema zdawał się być nad wyraz religijny. Po drodze szlachcic mógł dostrzec wiele rycin ilustrujących historię zawarte w Księdze Światła. Wiele też miejsc przyozdobionych było symbolami słońca, Świątyni Światła, samej Protektorki. W tym co jakiś czas pojawiały się portrety członków rodu, czy typowe ozdoby w postaci zwierzęcych głów, skór, cennej broni, czy drogich naczyń. Ta dysproporcja pomiędzy flegmatycznym, spokojnym zachowaniem Morkwira, a ekscentrycznością jego miejsca zamieszkania było zaskakująca.
Sadrigal miał dość czasu, aby spokojnie przygotować się do uczty. Przydzielony mu służący zaprowadził mu do pomieszczeń, w których mogł się odświeżyć i przygotować do uczty.
Kiedy szlachcic został poproszony o zejście na ucztę słońce nie oświetlało już Autonomii. Służba zamku zadbała jednak, aby rozpalić kosze z węglami, które oświetlały wnętrze budowli.
Sadrigal został zaprowadzony do jadalni, gdzie czekali już pozostali goście Morkwira. Czuł na sobie wiele spojrzeń, niektóre niekoniecznie zdawały się przychylne, niewiele wiedział o obecnych, byli to pomniejsi szlachcice na usługach Jawrema, nikt kto nad wyraz liczył się w świecie. Gości było około trzydziestu osób. Usadzono go gdzieś w połowie stołu, pośród innych gości. W końcu pojawił się i sam pan Morkwir Jawrem. Zatrzymał się on przed swoim krzesłem, a gdy przycichły rozmowy powitał gości.
– Jest z nami dziś pan Sadrigal z rodu Vertrana herbu Czerwony Kruk, za moim zaproszeniem dotrzyma nam towarzystwa na polowaniu. Zapewne większość z was o nim słyszała – Morkwir ponad stołem wskazał dłonią w stronę Trzpienia, choć w gruncie rzeczy każdy zapewne doskonale wiedział, że to o niego chodzi. W końcu pozostali znali się wzajemnie.
– Rozpocznijmy ucztę. A także przyznam, że chętnie usłyszałbym historię o jego wyczynie z pierwszej ręki, może będzie chętny się nią z nami podzielić? – Morkwir usiadł przy stole i wbił wzrok w Sadrigala, słudzy zaś poczęli wnosić przygotowane na tę okazję potrawy, oraz rozlewać do naczyń wino.