
Karawana posiada swoje niepisane tradycje, niezależnie od tego który z kupców aktualnie decyduje o kolejnym celu ich podróży. Do jednej z nich należy rozbicie obozowiska w Ciemnym Lesie, w pobliżu traktu prowadzącego do Lokent. Tam pozbywają się kurzu osiadłego na ich ubraniach i towarach, cerują podniszczone podróżą odzienie i sprawdzają stan inwentarza aby wkroczyć do miasta w pełnej krasie.
Dzięki temu, w przeciągu lat z niewyróżniającej się niczym polanki u obrzeży lasu, miejsce to zmieniło się w wyjeżdżony skrót między drzewami. Na końcu tej wąskiej drogi znajduje się wyraźnie udeptana i specjalnie utwardzana ziemia na której zazwyczaj zatrzymują się wozy. Obok znajduje się wypalony okrąg w którym kupcy rozpalają wielkie ognisko, niewygasające nawet przez dwa wieczory. Mocne drewniane beczki w których zbiera się deszczówka stoją niedaleko, jakby w pogotowiu. Wśród miękkich, łatwych do zgniecenia pod ciężarem ciała traw można znaleźć drobne śmieci a ktoś nieuważny mógłby nawet nadepnąć na resztki potłuczonego szkła. Mimo tych drobiazgów całość wydaje się być bardzo schludna i jest zadbanym wycinkiem leśnej przestrzeni, dostosowanej do potrzeb człowieka. Jeśli ktoś zapuściłby się głębiej na obrzeża tej ludzkiej enklawy, dostrzegłby rozmieszczone wokół niej pułapki, skutecznie eliminujące ciekawskie zwierzęta.
Jest to jedno z nielicznych miejsc w których wcześniej czy później karawana znajdzie się z całą pewnością. Każdy, kto ma do załatwienia jakiekolwiek interesy z jej członkami, przybywa tutaj a jeśli jest cierpliwy, w końcu na nich trafi.
________________________________________________________________________
Karawana Septimusa Spectrusa, zwanego Sepsą właśnie zawitała do tego miejsca. Nie wszyscy zdążyli jeszcze przybyć, nowe wozy wciąż napływały na polanę i ustawiały się w schludnym rzędzie. Ci, którzy mieli już sposobność rozprostować kości zabierali się do odnawiania swoich środków transportu. W powietrzu unosił się zapach specjalnie spreparowanych mikstur barwiących i odżywiających drewno. Wozy ponownie nabierały żywych kolorów, a ludzie sił. Większość kobiet zabrała się do zbierania chrustu na ognisko, zostawiając prace renowacyjne mężczyznom. Nieliczne dzieci kupców rozbiegły się po lesie, goniąc szare wiewiórki. Sepsa siedział na powalonym pniaku i pociągał z butelki. Ilekroć tylko odsuwał od ust szkło, na jego ustach wykwitał rozleniwiony uśmiech.
– Hej! Tam na górze! – zawołał donośnie, machając swoim trunkiem w kierunku jednego z drzew. – Co tam na horyzoncie?
Na jednej z najwyższych gałęzi siedziała blada dziewczyna, przez kolor płaszcza niemal zlewająca się z tłem. Dopiero kiedy pochyliła się nieco, odsuwając z twarzy kaptur można było dojrzeć jej jasną twarz wśród liści. Zawołała głośno na tyle aby usłyszał ją Sepsa:
– Wciąż nie mogę dojrzeć wozu Gentiego!
– Bo ten niedołęga na pewno znów złamał oś w kole, daj mu spokój! Wracaj na ziemię dziecko! – przywódca karawany wykonał zamaszysty gest, ulewając nieco z butelki. Nim zdążył się naprzeklinać na tą sytuację, dziewczyna już była na ziemi. Stanęła obok niego i uśmiechnęła się nieśmiało, jakby nie wiedząc co robić.
– Adrena, chyba tym razem wejdziesz do miasta?
Z bladej twarzy zniknął uśmiech, zastąpiony przez pozbawiony emocji grymas.
– Septimus, to naprawdę nie jest dobry pomysł…
– Kochana, tutaj to ja decyduje o tym co jest dobrym pomysłem! – Sepsa zaśmiał się rechotliwie i pogładził po krótkiej jasnej brodzie, kontrastującej z ogorzałą cerą. – Kto wie jakie znajdziesz papierzyska w Lokent? Nie możesz kolejny raz przepuścić takiej okazji! Niedawno o krok rozminęłaś się ze znakomitym kartografem a nie chcemy przecież żebyś błądziła w ciemności, prawda? Albo wtedy, w Larves prawda? Albo w Morinthar, prawda? Albo chociażby w tej gospodzie przy Gorących Źródłach, prawda?
Dziewczyna złożyła ramiona na piersi i skrzywiła nieznacznie, wyraźnie niezadowolona z obrotu spraw. Nie przerywała jednak Sepsie, pozwalając mu przebrnąć przez całą listę sytuacji jakie miał jej do zarzucenia. Kupiec w końcu zorientował się, że ma dość niewdzięczną słuchaczkę i przestał mówić. Cmoknął znacząco kilka razy i potarł swój okazały nos. W końcu wykonał niepoważny gest przepędzania dziewczyny:
– No już, kysz mi stąd dzikie dziecko! Leć do swoich pułapek i przynieś coś na ognisko. – Jego wielkoduszność została nagrodzona wielkim uśmiechem i energicznym kiwnięciem głowy. Ardena odeszła a on krzyknął za nią jeszcze – I przemyśl to co ci powiedziałem!
Dostrzegł jak jej blada twarz odwraca się w jego stronę, jakby sygnalizując, że dziewczyna usłyszała jego wołanie. Potem łowczyni zarzuciła kaptur i rozmyła się w leśnych gęstwinach.