Niezależnie od tego, jak potężne burze piaskowe przetaczały się przez tej rejon, pozostałości zbudowanej z twardego, szklanopodobnego, przypominającego obsydian materiału struktury były widoczne zawsze, choćby z wydm miały wystawać tylko iglice potrzaskanych wież. Nie znalazł się jeszcze śmiałek, który próbowałby dostać się wgłąb zakopanego pod tonami piasku pałacu, ale opiewającego go legendy nie pozostawiały żadnych złudzeń – gra była niewarta świeczki.
Przekazywane ustne podania mówiły o budowli jako o wyższej niż wszystkie góry świata rezydencji samego Dahnika uznawanego powszechnie za jednego z pięciu demonicznych władców Czeluści. Będący ongiś śmiertelnym czarnoksiężnikiem mag obrał sobie ponoć to miejsce za główną siedzibę, z której dowodzić miał armią złożoną z setek tysięcy przywoływanych przez siebie demonów. Jedni mówili, że jego plany zostały pokrzyżowane przez innych demonicznych władców, inni, że dokonała tego grupka niezłomnych śmiałków. Pewnym było, że niezależnie od tego, jaka była prawda i czy szklana budowla faktycznie należała niegdyś do samego Dahnika, nie płynęło z nich już żadne zagrożenie. Mimo wszystko nomadzi starali się nie zerkać w to miejsce, a mówiąc o nim ściszali głos. Wierzyli oni bowiem, że Dahnik jest jednym z trzech Bóstw Nieładu, bogiem magii, którą uznawali za sprzeczną z naturą, a jego pałac mimo, że zniszczony, stanowił od zawsze siedlisko największego plugastwa, jakie kroczyło po Spektrum Lewiatana.
MG
Duch elfa Linandara bezgłośnie zbliżył się do ruin znanej mu struktury. Już lecąc w tym kierunku prosto z położonej na Nizinach Szmaragdu wieży wyczuwał targające jego eterycznym ciałem ogromne zawirowania magiczne, jakby właśnie w tym miejscu gromadziła się ogromna moc. Cienisty kształt, jakim teraz był, nie zwracał dużej uwagi, więc Linandarowi udało się przedostać bardzo blisko centrum ruin, pod prawie dwumetrowy, piramidalny kolec wieńczący dawno temu obsydianową wieżę. Mnogość potrzaskanych ścian i innych szklanych elementów zabudowy, przez jakie przyszło mu się przedzierać zaskoczyła nawet jego.
Okazało się, że widmo Dahnika nie bez kozery nakazało mu udać się właśnie tutaj. Wokół czubka iglicy stało symetrycznie sześciu łysych magów o kamiennych obliczach i brudnych, szarych szatach. Ich skupione twarze były zwrócone ku sobie, gdy w równym tempie recytowali sobie tylko znaną mantrę. Czarodziej znajdujący się najdalej na północ trzymał w dłoniach zszarzałą maskę bez wyrazu, wnętrzem w swoim kierunku, jakby przygotowywał się do jej założenia. Jego ręce trzęsły się niesamowicie, nie wiedzieć, czy ze strachu, czy z powodu pulsującej w powietrzu energii magicznej.
Duch Linandara rozmazywał się na wietrze, podobny do szarpanej przez mocny wiatr stróżki dymu. Jego wizja była zatarta, dostrzegał tylko ciemne, stojące przed nim kształty. Im bliżej iglicy się znajdował, tym bardziej niszczała jego struktura. Wiedział, że ma jeszcze szansę stąd uciec, ale kolejny krok naprzód może mu tę szansę odebrać.