Post
05 kwie 2012, 21:54
Reto, mimo tak potężnego ataku – był wciąż oazom spokoju. W ogóle nie było widać po nim rozgoryczenia czy złości. Atak, choć przepełniony nienawiścią, był całkiem "niegroźny".
– Jaka demolka… – warknął niezadowolony. – Czy gdziekolwiek się ostatnio udam, musi się coś dziać? Chyba naprawdę opuszczę te strony, bo przynoszą pecha.
Wyciągnął z torby mały zwój. Nie był on za stary, ani też świeżo spisany. Mógł mieć jakieś 200 lat, czy nie coś w tym kierunku. Reto rzucił go na ziemię, a ten się rozwinął.
– Posprzątam, ale nie myśl, że nie zapłacisz mi za to. – mutant zranił się w rękę, a następnie kilka kropli jego czarnej krwi, spłynęło na kredowy papier, który spłonął, pozostawiając na ziemi runiczne znaki. Te zaś po chwili wybuchnęły olbrzymim płomieniem, który utrzymywał się w zasięgu koła.
Po chwili odwrócił się do elfa, gdy ten zapytał go o czas.
– Czas… dla mnie nie istnieje. Jeśli zaś chodzi o Ciebie… – wymruczał coś pod nosem – …nie zginiesz dzisiaj. Jestem zbyt wykończony podróżą, by wytworzyć dość silny jad, by zabić. Jednakże możesz pozostać na stałe sparaliżowany, jeśli nie wypijesz tego. – po chwili sięgnął ponownie do torby, z której wyciągnął mały flakonik, najpewniej antidotum. Rzucił naczynie w kierunku elfa. – Do dna.
Zaś Reto w tym czasie, podnosząc poharatane zwłoki, zaczął je wrzucać do ognia. W całym pomieszczeniu czuć było zapach palonego ciała, włosów i materiału. Nie było to najprzyjemniejsze posiadać wówczas powonienie, ale sar'keelach przywykł do takich smrodów.
W ten czas do karczmy wpadli uzbrojeni mężczyźni. Młodsi i starsi, ale wszyscy ludzie. Reto odwrócił się do nich, przyglądając się każdemu po kolei.
– Ty i ty? Jak ładnie… ciekawym jest fakt, że ja nic nie uczyniłem. Nawet ręki nie podniosłem na żadnego obywatela tego miasta. To się chyba zaraz zmieni… – miecz znów zaświecił czerwonymi runami, a wkrótce i całe ramię mutanta.
Powoli zaczął kroczyć w kierunku przybyłych. Ci, czując już jego aurę – zaczęli się trząść i nerwowo trzymać miecze w górze. Na twarzy chłopaka, pojawił się szaleńcy uśmieszek. Nie zabijał już od dawna, a okazja była co najmniej przychylna.
Pierwszy z strażników, doskoczył do niego, najpewniej pchnięty przez kolegów. Jeden zamach i stracił połowę ciała. Nie umarł, konał próbując zebrać flaki, które wypływały wraz z krwią, z dolnej części tułowia.
Teraz ruch należał do wężowatego.
Pojawił się niemal na środku grupy czternaściorga mężczyzn. Jednym cisnął na włócznie, która przechylona, stała w rogu pomieszczenia. Kolejnego spotkał gorszy los – Reto wyrwał mu serce, przebijając ciało człowieka na wylot.
Reszta ginęła w mniej lub bardziej makabryczny sposób. Mutant z finezją pojawiał się przy kolejnych oponentach, tnąc, masakrując i rozrywając ich cielesne postacie. Ostatni padł chwilę po pierwszym. Nie trwało to zbyt długo, ale sar'keelach odczuwał już nasilające się zmęczenie. Wkrótce opadł z sił, dysząc głośno i utrzymując się na mieczu, wbitym w podłogę. Był odwrócony w stronę mrocznego.
– Chyba mam dość. – mruknął zadowolony, próbując dokończyć "sprzątanie". – Kolejne miejsce, w którym nie będę mógł już gościć, o ile ktokolwiek mnie zapamięta. No a ponoć nie jestem zły… dobre sobie.
Wkrótce w dłoniach młodzieńca, wylądował kolejny zwój. Tym razem maskujący jego skrzydła, ogon i trochę innych cech niewidocznych gołym okiem. Wszystkie te części zniknęły zaraz po wypowiedzeniu kilku słów. Miecz trafił z powrotem do pochwy. Na jego ostrzu nie było kropli krwi. Narzędzie mordu wchłonęło ją, wraz z energią życiową zabitych. Runy chwilę później zbladły.
Mniej dostojnym chodem, zbliżył się do mrocznego elfa.
– Trafiłeś na moją listę, z której nikt nie znika, póki żyje. – syknął niezadowolony. – Jednak musisz odzyskać siły, byś mógł stać się godnym przeciwnikiem.