Post
08 paź 2017, 02:36
MG:
Choć mówią, że ostrożności nigdy za wiele, tym razem zakrojone na szeroką skalę przygotowania do szturmu smolarskich oddziałów, ze wszystkimi planami awaryjnymi i koncepcjami związanymi ze strategicznym odwrotem, okazały się aż nazbyt wystarczające. Orkowie nie mieli żadnego zaplecza ani kryjących się w odwodzie sił, jak wielu, łącznie z samym Kewcem, podejrzewało. Zresztą kilku co bardziej doświadczonych wojów, w tym Kromodwoj, od początku wątpiło w tego typu scenariusz. Przede wszystkim utrzymywanie gdzieś dalej w leśnych ostępach właściwych sił zbrojnych przez tak długi okres było raczej niemożliwe, w szczególności biorąc pod uwagę to, że tak zmyślna taktyka w żaden sposób nie pasuje do społeczności zielonoskórych.
Egzekucja – bo „bitwa” to w tym kontekście określenie dosyć naciągane – nie trwała zbyt długo. Orkowe oddziały były najwyraźniej nie tylko przetrzebione, ale także zmęczone – Kewc mógł z łatwością zaobserwować w porozrzucanych workach oznaki pospiesznego pakowania się. Szczęście zatem im dopisywało, bo jeszcze parę dni i zapewne trafiliby na wyeksploatowany teren. Z tego też względu siły Smolar otoczyły obóz solidnym kordonem i uderzyły na wroga jednocześnie, ze wszystkich niemal stron. Kewc zdołał wystrzelić zaledwie parę strzał, nie mając nawet pewności, że trafił, o jakiejkolwiek szarży nie wspominając, musiał zatem poskromić swoją morderczą naturę. Jako że zwiadowcy raz jeszcze sprawnie przeszukiwali teren, nie było już potrzeby się męczyć tudzież zostawiać jakieś patrolujące okolice rezerwy.
Orkowie byli znacznie bardziej zaskoczeni tak zorganizowanym atakiem, niż można by było przypuszczać. Z początku tylko starali się stawiać jakiś większy opór – ale i to wynikało bardziej z instynktownych działań, podobnych do tego, jak zachowuje się umęczony wilk, którego zapędzono w kozi róg. W efekcie zginęło zaledwie kilkunastu zbyt rozentuzjazmowanych chłopów o najwyraźniej kiepskiej wyobraźni, jako że nie wzięli pod uwagę, że nawet styrany ork to nadal ork, i jeżeli uderzy się na niego pojedynczo, nie posiadając przeszkolenia bojowego, w większości przypadków po prostu przegra się z kretesem z winy znacznie mniejszej wytrzymałości i tężyzny fizycznej. Reszta poszła jak po sznurku. Ustawione w luźnym szyku wojska Ragorda wprowadziły względny porządek w chwilowy chaos, spowodowany ferworem walki i niedoświadczenie u co niektórych. Efekty były dość porażające – nie minął kwadrans, a siły wroga zostały przetrzebione, zaś niedobitki uciekały przed rozochoconymi i żądnymi satysfakcji za bycie przyczyną straty bliskich mieszkańcami Smolar.
Gdy dym bitewny nieco opadł, Kromodwoj podszedł do Kewca.
- Dobrze się spisałeś – poklepał go po plecach, po czym niedbale się otrzepał. Był pobrudzony gdzieniegdzie krwią, jednak oprócz śladów po kilku draśnięciach wątpliwe, że reszta należała do niego. Był nieco zasapany, prawdopodobnie bardziej kierowaniem przydzielonym mu oddzialikiem aniżeli mocowaniem się z orkami. – Jakie masz plany, chłopcze? – zapytał w swoim stylu, bez ogródek, bez żadnej mowy wstępnej. Dokładnie tak zdarzało mu się nieraz kompletnie wybijać z rytmu rozmówców, nieprzygotowanych na taką bezpośredniość. – Zapewne przywódca wioski chciałby cię zatrzymać u siebie. Ale możesz też dołączyć do mnie. Zdobyć więcej doświadczenia, podróżować. Myślałeś już o tych rzeczach?