Pogodził się ze swym losem. Śmierć nadchodziła w wilczych susach. Widział potęgę mocarnych kończyn potworów, ich żelazne mięśnie zdawały się być jedną z najpotężniejszych broni krain Południowych. Charakternik, potomek Wenerada, jeno się uśmiechnął. Niedługo się rozpocznie potańcówka, ubaw po pachy będzie – nie ma co.
Podniecała go myśl o walce z czymś, co mogło go rozszarpać w mgnieniu oka. Pojedynek ze zwierzyną zdolną powalić i natychmiast uśmierć łowcę jednym ciosem łapy. Więc, kto był właściwym myśliwym? Odpowiedź była oczywista, niemniej czasem rola się odwracała, a wtedy to wilkołak się stawał obiektem łowów. Dzisiaj owa rola była niezmieniona – to ludzkość się utrzymywała za tarczą.
Wyczuł poczynione przez Boroka wzmocnienie osłony magicznej. Charakternik niedawno rychtował umysł przed potyczką z nieludzkim adwersarzem, teraz przygotował się faktycznie – aktywnie wpłynął na energetyczną kopułę. Najemnicy się zbliżyli do krańca bariery. Złapali za ciężkie dwuręczne bronie, gotowali się na – być może – walkę ich życia. Nie było w nich paraliżującego strachu, jeno istniał w nich instynkt, który napędzał ich do boju. Uczucie nakazujące do stawienia oporu. Tym była natura ludzi południa – odwieczne przetrwanie. Determinacja łączyła się z szaleństwem i beznadzieją – idealnie ukazywał to paladyn drużyny.
Nawet giermek zdecydował się na braterstwo, niżeli na strachliwe obserwowanie swych kompanów z tyłu. Domowir poczuł nieopisaną dumę z młodzieńca, był znacznie lepszy od charakterników-adeptów, którzy byli przez jakiś czas pod dowodzeniem błękitnookiego. W barierze nie było miejsca dla męskich niedojdów, który uciekaliby przed potyczką. Każdy miał swoje zadanie i wypełniaj je z należytą starannością. Współpraca była niezbędna do przeżycia szarżującego gówna z uszkami i ogonkiem. Charakternik pocieszał się faktem, że te bestie wyglądały jak popierdółki. Czyste, powiewające na wietrze futerko – prawie jak szlachcice, który wiecznie siedzieli w swych dworkach i dupska nigdzie nie ruszali poza miesiącem mandragory.
Dostrzegł dziwne zjawisko. Wystrzelone strzały, co prawda nie trafiły, przeleciawszy obok potworów, uległy dziwnemu załamaniu w przestrzeni. Jakby się rozmazały, na chwilę tracąc klarowność swych kontur. Światło padające na wilkołaki ulegało nienaturalnej anomalii. Czyżby cholernicy, zakonni najemnicy nałożyli magiczne ochrony na wilki?
W końcu nadeszła ta wyczekiwana przez wszystkich chwila. Kilka sekund przed uderzeniem, piękna rzecz. Serce Domowira waliło jak młot kowalski w kowadło. Widział już oczami wyobraźni, jak wilkołaki przedzierają się przez rycerza, by następnie przebić się przez barierę i wedrzeć się do środka. Krew i krzyki, majestat walki z potworami. Tak, to było piękne i ohydne zarazem – dualizm tej sytuacji mógłby być tematem rozważań na długie godziny, lecz teraz nie było na to czasu. Wojownik Aela wbił w ziemię swą tarczę i rykną do swych kamratów. Domowir i Borok natychmiast wpłynęli na barierę, aby przygotować ją na konfrontację z siłą przepotężnych nieprzyjaciół.
Wyparowały, gdy przekroczyły niewidzialną barierę anty-magiczną.
Kpiący rechot rozbrzmiał na górskim trakcie. Domowir ze zdziwieniem rozejrzał się po okolicy, próbując zauważyć źródło poniżającego jego i przyjaciół śmiechu. Nie dostrzegł go.
Wraz z Borokiem osłabił natężenie energetyczne kopuły, sporo mocy zostało spożytkowane na marne. Charakternik wichrów docenił posunięcie wroga, było genialne. Odwracając planszę, wczuwając się w sprytnych oponentów, zobaczył prawdopodobną przyszłość następnych posunięć. Zakonnicy jasno dali do zrozumienia, że potrafią manipulować przestrzenią i oszukiwać drużynę. Dali do zrozumienia, że mogą mieszać obraz prawdziwy z fałszywym, doprowadzając grupę rycerza z rodu Sosny do skrajnej dezorientacji.
Domowir musiał odnaleźć rozwiązanie z tej sytuacji, inaczej wysra się z mocy razem z Borokiem, a to doprowadzi do rychłej śmierci.
Szybkim spojrzeniem ujął najemników, którzy opanowali swą wściekłość i wrócili do szeregu. Domowir raz spojrzał na Artemusa, raz na mnicha. Trza było z nimi porozmawiać, albowiem znają się na kolorze Umysłu. Wariant z grupowym atakiem mentalnym wydawał się Domowirowi wielce nieprawdopodobny. Dawka mocy na oszukanie umysłów wszystkich musiałaby być ogromna i różna w stosunku do magicznej odporności każdego z nich – paladyn byłby najgorszym celem. Niemniej – zakonnicy musieliby czarować przed pojawieniem się bariery paladyna, a to oznaczałoby wprowadzenie w iluzję przed wejściem na prosty, górski odcinek.
– To nie mogła być zbiorowa iluzja koloru Umysłu. – Zaczął, mówiąc głównie do mnichów. – Niemniej nie mamy do czynienia z ludźmi, a ja nie mogę sobie pozwolić na lekceważenia owego koloru. Macie wyostrzone umysły, jesteście wstanie stwierdzić po fakcie czy doszła tutaj ingerencja mentalna? Czy iluzja wynika z zakłócenia naszego umysłu, a nie przyrody? – rzekł opanowanym, nawet zaciekawionym głosem. To zdawało się podejrzane: Domowir bardzo szybko przywrócił swą stabilność emocjonalną, stając się teraz kimś, kto właśnie czytałby sobie księgę i dumał nad problemami natury matematycznej przy kielichu wina
.
Po usłyszeniu odpowiedzi zamknąłby swe oczy. Niebo stało się czarne niczym węgiel. Góry były bielsze od śniegu, a sam biały puch był trzykroć bielszy od naturalnego. Konie były całe czerwone i nieco rozświetlone, wydobywała się od nich złowroga łuna. Ludzie błękitni niczym domowirowski wzrok – pancerze, ubranie, skóra – wszystko to zalała jedna barwa. W oddali nacierały fioletowe wilkołaki, ale poruszały się zbyt wolno, jakby pływały podwodą i każdy ich ruch był namiastką tego, który byłby wykonywany na powierzchni.
Jeno jeden charakternik wyglądał naturalnie. Był nim Domowir. Patrzył uważnie na bestie i intensywnie myślał. Spojrzał w górę i niczym bóg zmaterializował nad sobą słońce zmierzające ku zachodowi. W jednej chwili Domowir pojawił się przed wilkołakami niczym guślarz wychodzący ze swego magicznego portalu. Wyciągnął bez strachu rękę i zanurzył ją w fiolecie ciała bestii. Kończyna człowieka przenikała przez futro, weszła do pustego wnętrza i badała je.
Po chwili w głowie szaradnika się pojawiły pewne spekulacje.
Otworzył oczy.
– Słuchajcie, mam pewne wnioski. Uważam, że nasi przeciwnicy posłużyli się prawdopodobnie dwoma kolorami, gdzie Starożytni był głównym. Moja hipoteza jest następująca: wrogowie posłużyli się powietrzem, aby załamać światło. W załamanej sferze, gdzie światło wtedy winno było zniekształcać nam obraz drogi przed nami, wykorzystali kolejny kolor, aby wykreować obraz wilkołaka. Był to, panowie, miraż. Wrogowie kontrolowali powietrze, tym samym kontrolując światło, a to dawało im kontrole nad widzianym przez nas obrazem. Drugi kolor stworzył obraz wilkołaka, być może była to sztuczka koloru Chaosu, lub ich kontrola nad cząstkami światła jest na tyle zaawansowana, iże mogli wykreować nawet tę bestię.
– Przypomnijcie sobie czy słyszeliście jakiś dźwięk, gdy wilkołaki na nas nacierały? Ja nie mogę sobie tego przypomnieć. Jeśli dźwięk nie istniał, wilkołaki były jeno pół-fizycznym zjawiskiem. Czy zostawiły ślady na śniegu? Bo ich nie widzę, może jestem ślepy. Aby drugi raz nie wpaść w tę samą pułapkę, musimy dokładnie obserwować teren. Uważam, że Artemus byłby w tym zadaniu najlepszy, albowiem jest świetnym łucznikiem, chociaż teraz się nie popisał. Ma wprawne oko. Gdy spotkamy się z kolejnym oporem, Artemusie, musisz obserwować przestrzeń obok obiektu będącego prawdopodobną iluzją. Jeśli nie zostawia po sobie śladów, przestrzeń wydaje się złamywana, od razu o tym mówisz i wskaż nam ten cel.
– Mnichu czy byłbyś wstanie wyostrzyć zmysł wzroku Artemusa? Lub sprawić, aby je skupienie było większe? Poprosiłbym o to Boroka, ale my obaj mamy już swoje zdanie. Mnichu – w ogóle, jak się zwiesz – spraw, aby koncentracja Artemusa była większa, może dzięki temu lepiej będzie dostrzegać kolejne miraże.
– Jeśli wilkołaki pozostawiły po sobie ślady i wydawały właściwy sobie dźwięk, nadal może być to robota koloru Starożytnego. Cóż, mimo wszystko było to mirażem, a mój pomysł może pomóc nam przetrwać. Może ktoś wpadł na coś lepszego? Chętnie wysłucham. – powiedział szczerze.
Gdy prawił, nadal miał na uwadze okolicę i barierę. Dzięki podzielnej uwadze, mógł sobie pozwolić na monolog.