MG
Wejście do karczmy elfa, w dodatku albinosa, nie pozostało niezauważona. Można powiedzieć, że wprost przeciwnie. Wszystkie oczy natychmiast zwróciły się na Vereomila i raczej nie planowały od niego odrywać. Ale był do tego przyzwyczajony, było tak niemal zawsze. Ba, było mu to niezmiernie na rękę, bo oznaczało że za chwilę każdy będzie równie skupiony na jego muzycznym występie.
Mógł uważać Derin za zwykły przystanek w podróży, jednak nie mógł odmówić temu miastu wielkości i majestatu, które wyróżniały go spośród wielu innych w Autonomii. Znał ludzkie legendy o Vainie, zwanym Lwem ze Stepów. To miasto w swej historii powoływało się właśnie na niego jako fundatora i pierwszego władcę. Wędrując ulicami Derinu łatwo było natrafić na różnoraką symbolikę zawierającą, lub też nawiązującą w swojej strukturze do lwów. Miasto to było odwieczną konkurencją dla Wolenvain, tak jak namiestnictwo pozostawało odwieczną konkurencją dla prowincji stołecznej. Jakby wszczęty setki lat temu konflikt dwóch legendarnych postaci nigdy nie wygasł, a jedynie zmniejszył do rozmiarów wątłego płomyka.
Nie na rozważania o Autonomii jednak był czas. Vereomil miał dużo bardziej przyziemne sprawy do przemyślenia. Jak choćby poskładanie do kupy siebie i swojego towarzysza. Derin był oczywiście do tego idealnym miejsce... Jeśli miało się na to pieniądze.
Trudno się było domyślić, czy pojawienie się bladego elfa wywołało pozytywną, czy też negatywną reakcję. Na pewno pewnym minusem był fakt, iż nie był człowiekiem. Tak to już grało w społeczeństwie tego kraju i każdy nieludź był tego świadomy.
Miejsce, które sobie upatrzył było dobrze widoczne. Zresztą, jakie miało to znaczenie, skoro prawie każdy i tak się na niego gapił? Szybko zauważono, że sięgnął po instrument. Jak nietrudno zgadnąć, od razu spojrzano na niego wtedy przychylniejszym wzrokiem. Ktoś kto umilał czas gościom - jeśli tylko robił to dobrze - zawsze był mile widziany. A Vereomil grał na lutni bardzo dobrze. Trącane jego palcami struny wydawały przyjemne, czyste dźwięki, a melodia była przyjemna dla ucha i pełna radości. Śpiew nie był konieczny, aby gościom się spodobało. Nie poderwała ich ona co prawda zaraz do tańca wbrew jego oczekiwaniom. Najwidoczniej w większości nie chcieli oddawać się frywolnej zabawie, zbyt dumni, lub też zbyt zmęczeni własnymi sprawami. Nie wątpił jednak w jedno - słuchali.
Karczma do której trafił była jedną z bogatszych w mieście. Doskonale to zresztą wiedział i nieprzypadkiem nogi przywiodły go właśnie tutaj. Do jego kapelusza już po chwili trafiło kilka monet, z których większość świeciła srebrem - coś, czego nigdy nie mógłby się spodziewać w gorszym lokalu. W lokalu zrobiło się jakoś luźniej i nieco z panującej dotąd powagi uleciało, jak gdyby korzystając z okazji że ktoś uchylił drzwi wybiegła na zewnątrz i nie chciała wracać.
Dostał za darmo posiłek i napiwek, co było dość częstym zwyczajem okazania w karczmach bardowi, że jego obecność jest zauważona, doceniona i pożądana. Nie była to w gruncie rzeczy strata pieniężna, do karczmy już zdążyło wkroczyć kilku gości, którzy zdawali się żywo zainteresowani muzyką, a więc zapewne to właśnie ona ich przyciągnęła. A skoro już weszli, to coś zamówią.
Po pewnym czasie dostarczania gościom tej rozrywki przysiadł się do niego mieszczanin. Nie wyglądał na nikogo szczególnie charakterystycznego. W średnim wieku, ogolony, o krótkich, brunatnych włosach. Odziany był w zieloną suknię z nienajwyższej półki, jednak widać było, że nie jest biedny. Skorzystał akurat z okazji, że Vereomil zrobił przerwę w swoim występie i zaczął go zagadywać.
- Wyglądacie jakbyście z podróży przyszli. Co się w świecie dzieje? Coś ciekawego widzieliście? - ach, kolejna pożywka bardów. Historie z bliskich i dalekich okolic. Ciekawe wydarzenia, nowe informacje... A może jedynie plotki i podkolorowane historie? Mógł mówić co chciał, ludzie na to czekali. Prawdę wyłapią, choć zapewne wyolbrzymią, a o kłamstwa nie będą mieli pretensji. W końcu to wszystko dla ich rozrywki.